Był przyjacielem młodzieży. Zakończył ziemskie życie 18 kwietnia 1943 r. Dwukrotnie, we wrześniu i listopadzie 1942 r., więziono go na Pawiaku został zamordowany w obozie koncentracyjnym na Majdanku. Nie posiada swojego grobu. Jego ciało zostało spalone w krematorium.
Zwykł mawiać do swoich wychowanków: „Proszę pamiętać, człowiek jest człowiekiem, ale …” – i nie kończył. Nie dało się słyszeć jego podniesionego głosu na szkolnym korytarzu, nie było ciągnięcia za włosy, uszy, bicia linijką – metod nierzadko stosowanych wówczas w szkołach. Nie był też kimś, kto zawsze sobie daje radę, a pedagogiczne recepty ma na każde zawołanie.
„Na jego lekcjach – zdarzało się – fruwały gołębie z papieru, ktoś grał pod ławką w bitwę morską, w »kartofla«, inny strzelał z procy. W końcu ksiądz podchodził do delikwenta, który rzeczywiście podpadł – wspomina Wojciech Kawecki, wychowanek Prywatnego Gimnazjum im. Św. Stanisława Kostki w Warszawie – brał go za rękę, patrzył prosto w oczy i mówił: »Czy ty tak musisz robić?« (Były to jedyne słowa nagany i one najczęściej wystarczały. Raz – pamiętam – nie wytrzymał. Nie mógł już dłużej tolerować złego zachowania. Powiedział tylko: »Ja kończę lekcję!« i – mimo że do przerwy było jeszcze daleko – wyszedł. Więcej już takie zachowanie z naszej strony, chłopców jedenastoletnich, nie powtórzyło się. Bardziej to pomogło niż karcenie, stawianie do kąta”.
25 marca 1943 r. ks. Roman Archutowski wraz z siedmiuset mężczyznami i czterystoma kobietami został przewieziony towarowymi wagonami z Pawiaka do lubelskiego obozu na Majdanku.
W obozie przydzielono księdza Archutowskiego do prac ogrodowych. „Zabieram więc moich ogrodników do bloku 21, gdzie jest magazyn – wspomina J. Kwiatkowski – Tam każę z desek i listew leżących na stosie wyjmować gwoździe, prostować je, ciosać paliki… Ks. Archutowski trzęsie się z zimna. Mimo iż nosi buty na drewnianych podeszwach, ma całkiem mokre stopy, bo po spodniach woda ścieka do butów. Sadzam go więc za stosem belek, przynoszę trociny, aby włożył w nie nogi i trochę je osuszył, bo nie ma tu nawet kawałka szmaty czy worka. Przez chwilę siedzi na belkach i odpoczywa… To są skutki osłabienia serca i zaburzeń w krążeniu krwi. Ksiądz trzęsie się w febrze. Nagle staje przed nami Bubi, lagerjunster, trzynastoletni wyrostek, (…). Przy stuku i hałasie nie zauważyliśmy, kiedy skrzypiące wrota bloku otworzyły się. Bubi spostrzegłszy siedzącego więźnia, doskakuje do niego i uderza go ręką w twarz, po czym każe temu wysokiemu mężczyźnie schylić się i bije go batem po siedzeniu. Ma bat z drutem, uderzenia więc są bardzo bolesne. Cichy jęk wydobywa się z ust kapłana.” Ksiądz Archutowski, wychowawca młodzieży, człowiek pełen dobroci i wyrozumiałości dla ludzkiej słabości, stanął bezradnie wobec nienawiści, oko w oko z trzynastoletnim sadystą, lagerjunstrem z Majdanka.
Ksiądz Roman Archutowski pochodził z bogatej rodziny ziemiańskiej. Urodził się 5 sierpnia 1882 r. w Warszawie. W 1892 r. rozpoczął naukę w rosyjskim gimnazjum w Pułtusku. Ukończył ją w 1896 r. i po uzupełnieniu nauki w domu, zdał w 1900 r. maturę w Suwałkach. Wtedy podjął decyzję o wstąpieniu do Seminarium Duchownego w Warszawie, gdzie odbył studia filozoficzno-teologiczne. W roku 1904 przyjął święcenia kapłańskie w warszawskiej katedrze św. Jana Chrzciciela.
W 1905 r. został skierowany na studia do Cesarskiej Rzymsko-Katolickiej Akademii w Petersburgu. Była to jedyna wyższa uczelnia dla duchowieństwa katolickiego pod zaborem rosyjskim.
Ksiądz Archutowski był raczej typem naukowca, a nie pedagoga. Głównym jego zainteresowaniem były dzieje Kościoła. Oprócz podręcznika dla młodzieży szkół średnich na ten temat, opublikował 239 haseł i artykułów, m.in. w „Podręcznej Encyklopedii Katolickiej”.
Dwudziestoośmioletni kapłan podjął pracę jako prefekt szkół średnich w Gimnazjum Realnym, a także w Prywatnym Gimnazjum im. Św. Stanisława Kostki w Warszawie przy ul. Traugutta.
Ks. Archutowski był do 1925 r. inspektorem szkolnym, kiedy to władze szkolne mianowały go dyrektorem. Do 1940 r. nauczał w gimnazjum religii i wykładał historię Kościoła.
Panująca w szkole rodzinna atmosfera była zasługą wyjątkowej osobowości księdza Romana. Wszystkich otaczał opieką duchową i materialną, służył radą i pomocą. Żyjąc skromnie, nieustannie wspierał potrzebujących.
Ksiądz potrafił być konsekwentny i wymagający, gdy okoliczności tego wymagały. Uczeń Ostapowicz odpowiadał kiedyś z historii Kościoła, w której ksiądz Roman specjalizował się. Ksiądz, który „wyrwał go do odpowiedzi”, miał zwyczaj stawiać oceny dopiero na zakończenie lekcji. Ostapowicz nie był dobrze przygotowany, więc chętnie skorzystał z podłożonej książki, ukrytej za plecami siedzącego przed nim kolegi, i bezbłędnie czytał odpowiadając na postawione przez księdza pytanie. Po nim odpowiadali inni. Na koniec nauczyciel postawił mu dwóję. „Za co? – zaoponował Ostapowicz – Przecież dobrze odpowiadałem!”. „Czytałeś dobrze!” – odpowiedział ks. Archutowski.
Wiosną 1940 r. ksiądz Roman przejął funkcję regensa Wyższego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Warszawie.
Przyczyną aresztowania ks. Archutowskiego były też między innymi „sprawy żydowskie”. Ksiądz prałat Henryk Żochowski pamięta, że wśród kleryków bywali i tacy, że już „samo nazwisko wiele mówiło”. Alumni, chyba szpicle, którzy w seminarium byli tylko miesiąc lub dwa i odchodząc mogli donieść, że ksiądz rektor ukrywa Żydów.
Krzysztof Dąbski do dziś nie kryje wzruszenia, mówiąc o dyrektorze swojej szkoły i późniejszym rektorze warszawskiego Seminarium Duchownego: „Uwięzienie Księdza odczułem bardzo dotkliwie i osobiście mnie ono poruszyło. Sylwetka księdza, jego sposób obcowania z ludźmi tchnęły wielką subtelnością, delikatnością. My, jego uczniowie, cierpieliśmy bardzo na wieść, że we wrześniu, a potem w listopadzie 1942 r. został aresztowany i osadzony na Pawiaku. Wyobrażaliśmy sobie, że on, bity i maltretowany, odczuwa wszystkie dolegliwości fizyczne i psychiczne w sposób bardziej dotkliwy niż ktokolwiek inny. Zapamiętałem go jako człowieka, który nie miał »twardej skóry«, odporności, jaką zazwyczaj ludzie posiadają. Z jego sposobu bycia promieniowało coś łagodnego”.
Leon Wanat, w latach 1939-1944 geheimnistrager na Pawiaku, w swojej książce opisuje powszednie dni księdza Romana w tym miejscu udręki.
„W akcji przeprowadzonej przez gestapo w nocy z 10 na 11 listopada 1942 r. zostało aresztowanych wielu wybitnych działaczy politycznych, profesorów. Między innymi został osadzony na Pawiaku ks. Roman Archutowski – magister teologii, regens Seminarium Duchownego w Warszawie, historyk Kościoła, kanonik kapituły metropolitalnej warszawskiej. Kiedy wprowadzono go do suteren na oddział siódmy przejściowy, wachmajster Ksawer Muller, znany ze swoich sadystycznych skłonności, uśmiechnął się ironicznie. Wieder ein Pfaffe – znowu klecha. Księdza zrewidowano, ostrzyżono, a w końcu zamknięto w jednej z cel przejściowych. Więźniowie otoczyli go kołem i zaczęli wypytywać o nowiny. W celi powstał gwar i poruszenie. Wachmajster słysząc podniesione głosy, podszedł na palcach do wizjerki, otworzył klapę i zajrzał do środka. Verfluchter Pfaffe! – przeklęty klecha – ryknął i otworzył z trzaskiem drzwi. Zaczął wymyślać księdzu, a potem wypędził wszystkich na korytarz. Laufschritt! – usłyszeli. Przy akompaniamencie ordynarnych wyzwisk więźniowie biegli przez całą długość korytarza popędzani pejczem. »Zmęczyliście się?« – rzekł wesoło Muller – Teraz żabki«. Nogi odmawiały już posłuszeństwa, a obecni przy tym inni wachmajstrzy bili więźniów. Ksiądz nie miał już siły dalej skakać, sutanna przeszkadzała w ruchach. »Zdejmuj tę czarną szmatę!« – zaryczał Muller ze złością. Ksiądz spojrzał pytająco na wachmajstra, a potem zaczął ściągać sutannę. Na korytarzu, obok kancelarii, stał Żyd, Jerzy Bombel, neofita, czyścił buty wachmajstrów. »Bombel! – zawołał Muller – Zabierz tę czarną płachtę, będziesz miał czym czyścić buty!«. Gdy Bombel stał nadal w miejscu niezdecydowany, przyszedł do niego Muller, kopnął go i ze śmiechem kazał mu włożyć na siebie sutannę. Bombel ociągając się spełnił polecenie i stanął bezradny pod ścianą. Wachmajstrzy pokładali się ze śmiechu i poklepując Bombla wrzeszczeli jak dzikusy: Bombel-Pfaffe. W pewnym momencie rozbawieni wachmajstrzy zwrócili się do stojących obok więźniów: »Na co czekacie? Całować księdza w rekę!«. Wahając się podchodzili do stojącego bezradnie Bombla i całowali go w opuszczoną dłoń. Pocałował go także i ks. Archutowski. Bombel miał łzy w oczach. Na drugi dzień rano Bombel podszedł do ks. Archutowskiego i zaczął go przepraszać. »Pan niewinny« – odrzekł ksiądz do Bombla.» A o sutannę, to niech ksiądz będzie spokojny. – rzekł – Zwrócę ją księdzu, jak tylko Muller skończy służbę. Wisi wyczyszczona w mojej celi. Tylko niech ksiądz nie wkłada jej więcej na siebie, bo może narazić się na nowe przykrości«. Po odbytej kwarantannie ks. Archutowski został przeniesiony na oddział piąty, mieszczący się na drugim piętrze. Pewnego razu, kiedy powracał z przesłuchania, wachmajster Karl Heller zauważył, że któryś z więźniów pomógł mu zdjąć palto. Wywołał obydwóch z celi i w przedsionku ustępowym obdzielił każdego dziesięcioma bykowcami. Innym razem, kiedy ksiądz przebywał w izbie chorych, został nieludzko skatowany przez wachmajstra za znaleziony przy nim gryps, który chciał przemycić współwięźniowi przebywającemu w szpitalu więziennym”.
Pokrwawioną sutannę ks. Archutowskiego przekazano rodzinie, która przechowywała ją jak relikwię.
Ksiądz prałat Henryk Żochowski wspomina: „Uważam, że ks. Archutowski miał talent pedagogiczny, ale bardzo oryginalny, bo ewangeliczny. Wychowywał nas dobrocią i spokojem. Nie był człowiekiem wylewnym, raczej zamkniętym w sobie, żyjącym trochę w swoim świecie. To była wielka pobożność, wielka duchowość! Chociaż rzeczywiście nie miał specjalnego daru wymowy”.